Cykl życia produktu, obok teorii popytu i podaży, to jedno z podstawowych pojęć, jakie jest samoistnie zasysane do głów handlowców i biznesmenów dowolnego szczebla. Czy istnieje jakaś genialna i jednocześnie prosta zasada, która pozwala na wydłużenie atrakcyjności egzystencji jakiegoś towaru? Czy nawet najbardziej przemyślany i wspaniały produkt da się sprzedawać w nieskończoność? Niestety nie, ponieważ nic nie trwa wiecznie.

Co w takim razie można zrobić, aby przetrwać lub nawet całkiem przyzwoicie wykorzystać, tak nie lubiany przez nikogo „okres przejściowy”? Czy po obiektywnym samosądzie opierającym się na stwierdzeniu, że podawana klientowi od kilku lat papka staje się dla niego już trudna do strawienia, nie należałoby zastanowić się nad dodaniem do menu szklanki ożywczego soku? Czy zaskakujące i niespodziewane znalezisko, w postaci nagle rozlewającej się po podniebieniu płatnika, pysznej i w jakimś stopniu edukacyjnie uzasadnionej czekolady, w lekko już czerstwawym i wydawać by się mogło niezdolnym do zaskoczenia materiale, może coś zmienić? Nikt, tego nie wie, ale chyba warto próbować. I nie mam tutaj na myśli, poruszonej w tytule, jakiejś mechanicznej i mocno zrutynizowanej reanimacji dla całych mas płatniczych, tylko specjalnie opracowaną i dobrze przeliczoną metodę kilku mocnych, szybkich pchnięć, których czy to w biznesie, czy to w życiu prywatnym, nie powstydziłby się żaden mężczyzna lubiący upojnie bezpruderyjny i radośnie finezyjny seks.

Dużego stać na więcej. Teoretycznie „Duży” może mieć klientów dużych, średnich i małych. Tylko teoretycznie, ponieważ kręcenie kołem dużej machiny dużo kosztuje i prawie zawsze pada, jak wielka i kosmata zielona stopa Shreka, magiczny termin „granic opłacalności przedsięwzięcia”. To prawda. Prawdą też jest słyszane przeze mnie od czasu do czasu w różnych dużych i dobrych firmach, że „wytaczamy armaty do ustrzelenia mrówki”. Tak, mechanika nawet najbardziej optymalnych procedur, mimowolnie potrafi gubić sprężystość, wyczucie i elastyczność, cechy tak potrzebne chociażby dla pozyskiwania świeżego mięsa odbiorców. Czy można przemodelować stosowane strategie i schematy postępowania podczas polowań, nagonek i gry wstępnej? W jakimś stopniu z pewnością, ale można też zostawić to poletko i zaatakować z flanki lub spróbować wręcz okrążyć przeciwnika (przecież Chaplinowi udało się to zrobić w pojedynkę – w jednym ze swoich niezapomnianych filmów samotnie otoczył cały oddział wroga).

Tak, jestem za wodotryskami. Ale nie za setkami małych wodotrysków, a jedynie za kilkoma (4-5 na rok), starannie opracowanymi i mającymi chociaż minimalne podłoże poznawcze, edukacyjne, czy nawet nieco naciągane umocowanie merytoryczne, w jakimś konkretnym projekcie czy linii produktowej. Coś co można za dodatkowe pieniądze zrobić dla sprawdzonego i dobrego klienta (niepotrzebne skreślić), coś co poza naturalną pocztą pantoflową, w sposób najzupełniej „przypadkowy” przedostałoby się do prasy branżowej, magazynów czy serwisów internetowych. Coś, co dzięki nieszablonowemu działaniu, pozwoliłoby wyróżnić daną Firmę spośród innych wyróżnianych firm, coś co przyczyniłoby się do jeszcze większej potencjalnej wyjątkowości oferowanych produktów i usług. Wreszcie coś, co pozbawione osocza skandalizmu, byłoby na tyle silne w swej wymowie, że wskutek dobijania się zainteresowanych konkretnymi produktami, wymusiłoby szereg działań towarzyszących z pogranicza rozwoju własnej infrastruktury czy zasobów ludzkich – wdrożenie nowego systemu ERP czy chociaż CRM, powiększenie działu sprzedaży i marketingu, czyli bandy etatowych PP (Połykaczy Płatników), czy jak kto woli wędkarzy biznesu…

Naturalnie można, a nawet trzeba, toczyć codzienną siermięgę dla podtrzymania pracy i egzystencji jako takiej, każdej ukochanej firmy, tej matki-karmicielki (pomimo tego, że jak wiadomo, ona sama niezbyt równo kocha i obdarza względami wszystkie swoje dzieci) i stosować się do strategii nieocenionego trenera kilku pokoleń radzieckich kolarzy, Wiktora Kapitonowa, brzmiącej „Do przodu i nie oszczędzać się”. Myślę jednak, że mimo trudnej do zakwestionowania celności i szczerze rosyjskiej subtelności tych słów, warto byłoby pochylić się również nad inną ideą, mottem jednego z moich ulubionych generałów, jakim był Stonewall Jackson, a mianowicie „Zadziwić, zwieść i zaskoczyć”. Fortel (nie mylić z figlem, chociaż to też przyjemne) popłacał od zawsze i nawet jeśli nie okaże się trafiony, może warto próbować jakichś innowacji w systemach sprzedaży, promocji czy utrzymania klienta.